Jakże by inaczej? W końcu dziś walentynki. Tragicznie, szczęśliwie, burzliwie, niewiarygodnie i po grób… tak na przestrzeni dziejów kochali lwowiacy.
Iwaszko i Zofia
W I poł., XVI w. Ormianin Iwaszko Tychniewicz, wdowiec, zakochał się bez pamięci w swojej służącej, Polce Zofii Górskiej. Iwaszko miał już syna ze zmarłej żony, a z tego nieformalnego związku narodził mu się drugi potomek. Na drodze zakochanym stanęły jednak religijne zakazy i nieustępliwa rada miejska. Uznano, że Ormianin, wyznawca kościoła apostolskiego, nie miał prawa wiązać się z katoliczką i oboje popełnili przestępstwo, za co skazano ich na śmierć na stosie. Wyrok wykonano w 1518 roku. Skazańców skutych jednym łańcuchem, w długich sukniach oblanych smołą wyprowadzono za miasto, gdzie odbyła się kaźń. Wówczas Ormianie napisali skargę do króla na niesprawiedliwy i okrutny wyrok. Król ukarał radę miejską wysoką grzywną, z której miały zostać wypłacone odszkodowania za „straty morlane” w wysokości 24 czerwonych złotych każdemu Ormianinowi mieszkającemu we Lwowie. Ci jednak odmówili przyjęcia pieniędzy.
Urban, Anna i Paweł
W XVI w. kamienica nr 3 na lwowskim Rynku należała do zamożnej patrycjuszowskiej rodziny Wilczków. Pan Walenty Wilczek, nestor rodu doczekał się tylko jednej pociechy – córki Anny, która wyrosła na rozumną i powabną pannę. Pewnego razu, w 1580 r., bawiąc na weselu krewnej, Anna stanęła przed dylematem: poprosiło ją o taniec równocześnie dwóch mężczyzn: jednym z nich był miejscowy szlachcic, Paweł Jelonek, syn lwowskiego konsula, czyli radnego, podówczas już żonaty, drugim – Włoch, Urban Ubaldini, rodem z Florencji. Anna Wilczkówna podała rękę Włochowi, co bardzo rozgniewało Jelonka i wymierzył rywalowi policzek. Ten, nie mogąc znieść takiej publicznej zniewagi, także zadał Jelonkowi cios, który okazał się śmiertelnym. Za taki czyn Ubaldiniemiu groziła kara śmierci, której jednak szczęśliwie uniknął, gdyż wstawiła się za nim cała piękniejsza połowa Lwowa z Wilczkówną na czele, która gorzkimi łzami opłakiwała swoją winę, a także Jelonek, który w ostatnich słowach prosił ojca, by ten nie karał zabójcy, gdyż to on sam ponosi winę za całą awanturę. Ten oświadczył wspaniałomyślnie wobec sądu, że woli po chrześcijańsku przebaczyć, niż karmić się krwią ludzką, która mu „ani żalu nie nagrodzi ani syna nie wróci”. Uwolniony od zarzutów Ubaldini oświadczył się Wilczkównie, został przez nią przyjęty, i w szczęściu małżeńskim przeżył z nią długie lata, doczekawszy licznej gromadki wnuków. Historię tę, bardzo głośną swego czasu we Lwowie, opisał w swojej XVII-w. kronice lwowski burmistrz Bartłomiej Zimorowicz.
Paolo i Pelagia
Nazywani lwowskimi Romeo i Julią, choć w rzeczywistości ich historie nie mają ze sobą nic wspólnego. Wiemy, że istnieli naprawdę, wiadomości o nich zachowały się w pisanej pół wieku później kronice Zimorowicza, ale nie wiemy, ile w tej historii prawdy, a ile legendy. W 1594 r. włoski kupiec Paolo Michelini przywiózł do Lwowa wino z Krety, które zamierzał sprzedać jednemu z miejscowych kupców. Podczas transakcji zobaczył jego córkę, urodziwą Pelagię, i zakochał się w niej bez pamięci. Mając jej wzajemność, zaczął szykować się do wesela, panna także. Szczęście zakochanych przerwała niespodziewanie epidemia dżumy, która nawiedziła miasto. Pelagia także zaraziła się śmiertelną chorobą. Mimo to, narzeczony nie odstępował jej ani na chwilę i pielęgnował w chorobie. Wkrótce Pelagia zmarła i została jako prawosławna pochowana na cmentarzu przy cerkwi Zwiastowania (znajdowała się na początku dzisiejszej ul. Gródeckiej) . Paolo także oczekiwał szybkiej śmierci, zaraziwszy się dżumą od ukochanej. Jako, że był katolikiem, wiedział, że nie będzie mógł być pochowany z Pelagią. Wybrał więc miejsce na sąsiednim cmentarzu św. Stanisława. Ich mogiły znajdowały się więc obok siebie, tyle że rozdzielone cmentarnym murem. Wyryto na nich serca z wieńcem laurowym, oraz dwuwiersz autorstwa Szymona Szymonowicza, który głosił: Śmierć nie rozdwaja, co miłość spaja. Niestety cmentarze, które znajdowały się na początku dzisiejszej ulicy Gródeckiej, nie dotrwały do naszych czasów, tak jak nie dotrwały sąsiadujące ze sobą cerkiew Zwiastowania i kościół św. Stanisława, przy których owe cmentarze się znajdowały – zostały zlikwidowane pod koniec XVIII w. przez władze austriackie. Pamięć o parze zakochanych żyje tylko w legendzie, która z czasem tak nabrała siły, że lwowiacy wierzą, że to właśnie losy Pelagii i Paolo natchnęły Szekspira do napisania „Romea i Julii” .
Halszka z Ostroga
W poł. XVI w. Halszka była spadkobierczynią bogatego, książęcego rodu, nic dziwnego, że o jej rękę i posag starało się wielu kandydatów. Dziewczyna wychowywała się na dworze królewskim w Krakowie, a zgodnie z testamentem zmarłego ojca, Zygmunt August i królowa Bona byli, oprócz matki, jej prawnymi opiekunami. Gdy skończyła 12 lat matka, wbrew woli króla obiecała jej rękę księciu Dymitrowi Sanguszcze. Mimo, iż wkrótce zmieniła zdanie, małżeństwo doszło do skutku – książę, z pomocą wuja narzeczonej, szturmem wziął zamek Ostrogskich i poprowadził 13-letnią pannę do ołtarza. Dowiedziawszy się o wszystkim król postanowił surowo ukarać Sanguszkę, skazując go na karę śmierci. Nowożeńcy uciekli do Czech, ale pościg dogonił ich, a wkrótce po potyczce dotkliwie pobity Sanguszko zmarł. Król wziął sprawę małżeństwa Halszki w swoje ręce i wydał ją za mąż ponownie – tym razem za Łukasza Górkę, sporo starszego od niej wdowca i wojewodę brzesko-kujawskiego. Matka jednak, niezadowolona z takiego wyboru, przez trzy lata nie dopuszczała zięcia do swojej córki. Znalazła za to innego kandydata do ręki Halszki. Był nim książę Semen Słucki. Korzystając z poparcia królowej Bony Słucki porwał Halszkę i schronił się z nią w lwowskim klasztorze dominikanów, gdzie pojął ją za żonę, nie zważając na to, że jego wybranka miała już męża, a korzystając z tego, że dziewczyna także gotowa była oddać mu swoje serce. Tu rozegrał się ostatni akt dramatu. Górka, mając poparcie króla, razem ze swoimi wojskami rozpoczął oblężenie klasztoru. Możliwe, że mnisi wytrzymaliby oblężenie i nie wydali Halszki, gdyby nie królewski rozkaz odcięcia wody klasztorowi. Wydana prawowitemu małżonkowi Halszka nie była szczęśliwa w małżeństwie. Do śmierci męża, którego zresztą rzadko widywała, mieszkała w majątku Szamotuły, prowadząc ascetyczny tryb życia. Górka nie zobaczył też ani grosza z ogromnego posagu żony, gdyż miał dzielić z nią majątek dopiero po narodzinach potomka, którego nigdy się nie doczekał. W wieku 33 lat księżna wróciła do dóbr rodzinnych w Dubnie na Wołyniu, jest uważana m. in. za fundatorkę Akademii Ostrogskiej. Zmarła w wieku 43 lat.
Miłość biskupa
W I poł. XVII w. niezwykłe wypadki wstrząsnęły społecznością ormiańską Lwowa. W nocy, bez świadków, a przy zdecydowanym sprzeciwie mieszczan na biskupa został wyświęcony Mikołaj Torosiewicz, wówczas zaledwie 22-letni. Ormianie, wyznawcy kościoła apostolskiego obawiali się, że ich nowy duszpasterz będzie chciał podpisać unię religijną z Rzymem. Miał więc nowy arcybiskup przeciwko sobie prawie wszystkich lwowskich Ormian, którzy krytykowali nie tylko sposób jego wyświęcenia i poczynania religijne, ale także życie osobiste. Otóż biskup także został ugodzony strzałą amora. Swoją ukochaną wykradł z klasztoru, kiedy była jeszcze zakonnicą, a gdy ją wyrzucono ze zgromadzenia, dał jej u siebie mieszkanie. Nie mogąc patrzeć na tak gorszące zachowanie duszpasterza mieszczanie uciekli się nawet do przemocy, uprowadzając ową kobietę i z pomocą królowej wydając ją wbrew jej życzeniu za mąż za jednego z dworzan królewskich. Niedługo jednak trwało to małżeństwo – mąż nie mógł znieść tego, iż była „zanadto grzeczną dla biskupa” i często go odwiedzała. Porzucił ją więc, a wkrótce po tym kobieta śmiertelnie zachorowała. Dawny kochanek zapewnił jej opiekę i nie szczędził kosztów na leczenie, umieszczając ją przy jednym z kościołów ormiańskich, wbrew narzekaniom i utyskiwaniu parafian. Starania te nie miały jednak szczęśliwego finału i po dwóch latach kobieta zmarła. Ormianie byli bardzo przeciwni pochowaniu jej na przykościelnym cmentarzu, więc miejsce ostatniego spoczynku znalazła przy kościele oo. reformatów. Arcybiskup jednak, nie zważając na usilne prośby „aby zaniechał tego szaleństwa, tak uwłaczającego jego godności”, urządził jej wystawny pogrzeb i huczną stypę. Imię wybranki duchownego nie zachowało się do naszych czasów, wiemy jedynie, iż owocem grzesznego związku było dwóch synów. Historia ta dotrwała do naszych czasów dzięki pamiętnikowi o. Alojzego Pidou, teatyna, który opisywał dzieje połączenia Ormian z kościołem rzymskim w XVII w.
Władysław i Jadwiszka
W 1634 r. krół Władysław IV przybył do Lwowa, aby osobiście doglądać spraw obronności miasta. Zabawił nieco dłużej, niż powinien był, a to dlatego, że się… zakochał. Jeżdżąc dookoła Rynku i przyjmując wyrazy uwielbienia od mieszczan, wpadła mu w oko panienka, wyglądająca z okna kamienicy nr 30, jak się potem okazało, córka mieszczki lwowskiej, Jadwiszka Łuszkowska. Od tej pory była ona częstym gościem u króla, który, jak donosił do watykanu zaniepokojony wysłannik papieski, zamiast sprawami wagi państwowej „zajmował się tym, dla czego sami bogowie schodzili z Olimpu na ziemię”. W końcu jednak trzeba było wracać do Warszawy. Król zabrał Jadwiszkę ze sobą, pędziła słodkie życie królewskiej faworyty aż do czasu, kiedy Władysław IV musiał się żenić, i kiedy jego żona – księżniczka Habsburska Cecylia Renata nie dowiedziała się przypadkiem o istnieniu konkurenki. Wyjście było jedno – Jadwiszkę w pośpiechu wydano za mąż. Od króla w prezencie ślubnym państwo młodzi otrzymali zamek w Mereczu (Litwa), położony wśród gęstych borów. Wówczas to Władysław IV odkrył w sobie zamiłowanie do polowań. Wyprawiał się więc raz po raz do Merecza, gdzie zresztą zmarł. Na kolanach Jadwiszki – tak mówi legenda. Jadwiszka też przeszła do historii. Jej imię w dawnej Polsce nosiła mała poduszeczka, służąca niewiastom do zatykania w nią szpilek i igieł, jak podaje Zygmunt Gloger, a także krótka suknia w rodzaju kontusika.
Artur i Wanda
Artur Grottger poznał 16-letnią Wandę Monne na balu karnawałowym w lwowskiej strzelnicy. Dziewczyna zachwyciła go urodą, poprosił o taniec, potem o następny… po tej nocy już był pewien, a dziesięć dni po balu zjawił się u rodziców Wandy z prośbą o rękę panny. Mimo, iż uczucie było obopólne, i Wanda także była zakochana w starszym o trzynaście lat artyście, rodzice mieli wiele wątpliwości. Czy obarczony długami Grottger zdoła utrzymać przyzwyczajoną do luksusów małżonkę? Zgodzili się na zaręczyny, a ślub miał się odbyć dopiero kiedy narzeczony wykaże się zdolnościami do zarabiania na życie. Grottger bierze się więc aktywnie do pracy, aby jak najszybciej sprostać wymaganiom przyszłych teściów. Wyjeżdża w tym celu nawet do Francji, aby szybciej zgromadzić potrzebne pieniądze. Co drugi dzień pisze list do stęsknionej Wandy. Wkrótce jednak pogarsza się stan jego zdrowia – artysta choruje na gruźlicę. Francuscy lekarze robią, co mogą, ale nie udaje im się przywrócić Arturowi zdrowia. Grottger umiera na obczyźnie, mając zaledwie 30 lat. Na wieść o jego śmierci młodziutka narzeczona sprzedaje wszystkie swoje kosztowności i poświęca nawet cześć posagu na to, żeby sprowadzić ciało ukochanego do Lwowa i pochować go na Cmentarzu Łyczakowskim. Do trumny wkłada mu swoje listy. Mimo, iż wyjdzie później za mąż, o swojej pierwszej miłości nie zapomni do końca życia.
Kazimierz i Antonina, Antonina i Leopold
Dzień przed wigilią 1910 r., 23 grudnia, zostaje zamordowana jedna z najpopularniejszych wówczas lwowskich aktorek dramatycznych – Antonina Ogińska. Ogińska była jedną z najbliższych przyjaciółek Gabrieli Zapolskiej, jej powierniczką i odtwórczynią postaci, które wychodziły spod pióra pisarki. Od dziesięciu lat była też żoną redaktora jednej z lwowskich gazet, Leopolda Szenderowicza. Tego jednak mroźnego poranka wybiega z domu przy ul. Romanowicza 12, żeby niedaleko, na Zimorowicza 3 spotkać się z kochankiem. Był nim 24-letni Kazimierz Lewicki, syn znanego lwowskiego kupca i właściciela ekskluzywnego sklepu z porcelaną, absolwent prawa i przedstawiciel złotej młodzieży, znany we Lwowie uwodziciel. Jak wyglądało spotkanie kochanków – nie wiadomo. Nieco ponad godzinę później Lewicki wpadnie w poplamionym ubraniu do sklepu brata i poinformuje go, że zastrzelił Ogińską. Rodzina odwiozła mordercę, który utrzymywał, że chciał zastrzelić także siebie, do lecznicy dla umysłowo chorych, a stamtąd trafił do aresztu. W jego mieszkaniu, w łóżku znaleziono nagie zwłoki Ogińskiej, a także jej listy do kochanka. W trakcie przesłuchania Lewicki przyznał się do winy. Zabiłem Ninę z wielkiej do niej miłości. Z zazdrości. Z zazdrości o męża jej. I z rozpaczy, że nie będę się mógł z nią nigdy połączyć. Przekonywał także, że kochanka sama prosiła go o śmierć. Leopold Szenderowicz, dowiedziawszy się o tragedii, całował ciało zmarłej i płakał nad nim, nie zważając na zdradę, jakiej się dopuściła. Pochowano ją w pierwszy dzień świąt na Cmentarzu Łyczakowskim. Natomiast Lewicki, w oczekiwaniu procesu i wobec nieuchronności kary śmierci, popełnił w celi samobójstwo. Lwowska ulica odpowiedziała na te tragiczne wydarzenia piosenką, z której wersety weszły do języka codziennego: Widzisz Lewicki co miłość moży? / W mogile ciemnej kochanki trup / Tobi kat stryczyk na szyji włoży / I szubienicy wnet ujrzysz słup. Wykorzystano fragmenty obrazów F. Goyi, H. Stilke, P. Rubensa, S. Żechowskiego oraz średniowieczne miniatury.