
niedziela, 27 maja
Przedpołudnie spędziliśmy w centrum, realizując cykl fotograficzny „Marta zwiedza Lwów”. Byliśmy też na bazarze, Tym razem Paweł robił zakupy, a ja siedziałam z śpiącą Martą na rękach na ławeczce nieopodal. Nagle przysiadło się dwoje ludzi, od strony których, jak wyraziłby się Wiktor Neborak „wypełzały włochate gniazda zgniłych zapachów”. Mężczyzna poganiał kobietę:
– Nu, dawaj!
– Niet, widisz, żienszczina s riebionkom!
– Dawaj!
– Da żienszczina s riebionkom!
– Nu szto-li, my riebionku mieszajem?
Ten argument okazał się ostatecznym, bo kobieta wyciągnęła flaszkę wódki, z przepastnej torby dobyła zakrętki od dezodorantu a z kieszeni wyjęła surowe jajko. I przystąpili do konsumpcji.
Po południu przyszli goście na „proszony obiad” – Luda i Sasza, przynieśli Marcie czapeczkę w stylu „Czerwony Kapturek”. Wywiązała się dyskusja na temat najśmieszniejszych polskich słów – wygrał „śpiwór” i „spadochron”.
W czasie tego weekendu zrobiliśmy dwie wycieczki na stryjski awtowokzał, do którego jest stąd ok. 30 min. piechotą.
O 21.30 Paweł pojechał do Polski.