grupa nr 82 – Leżajsk
Częściowo moi już znajomi leżajszczanie (? istnieje takie słowo?) na czele z p. Lucyną i p. Zdzichem, który poprzednio umilał podróż grą na akordeonie i lwowskimi piosenkami, oraz organizatorką – p. Dorotą, która w zeszłym roku miała pecha z biletami do opery, znów wybrali się do nas na spektakl.
P. Dorota nauczona juź doświadczeniem chyba z cztery razy dopytywała, czy będą dla nich bilety (przy okazji cztery razy zmieniając to liczbę miejsc, to sektor).
Jako, że grupa oprócz kilku tylko osób składała się z ludzi, ktorzy byli juz we Lwowie nie raz, zaplanowany był program nietypowy – na cmentarzu najstarsza część z klasycystycznymi nagrobkami, bez Konopnickiej, Grottgera i spółki, ale z akcentami patriotycznymi – Górka Powstańców, Orlęta i kwatera Powstańców Listopadowych. Przy okazji p. Lucyna zdradziła, że jej ojciec pracował we Lwowie razem z Dybowskim. W mieście natomiast mieliśmy zobaczyć tym razem tylko bernardynów (to był ukłon w stronę Leżajska, i specjalnie się szkoliłam w przeddzień). No i zobaczyliśmy. Z zewnątrz. Bo było zamkniete. Pierwszy raz widziałam, żeby było zamknięte. Zobaczylismy też wnętrze kościoła św. Anny, bo przy tym kościele się spotykaliśmy, i tam mnie znalazła p. Lucyna. Bardzo ładny współczesny ikonostas i polichromie. Niestety nie znam nazwiska autora – trzeba będzie poszukać. A przy okazji wybrać się z aparatem.
Potem obiad i oni się wybrali na zakupy, a ja na kawę, gdzie spotkałam Beatę (też miała przerwę, i Olgę. Jednym z wniosków tej rozmowy było, że wycieczka, ktora nie ma w planie jakiejś degustacji jest do niczego (sama byłam z nimi kiedyś w muzeum piwa). Rzeczywiście, Beata i Olga zdegustowały już częściowo koniak.
Ja w krótce też trafiłam na degustację, bo poszłam po bilety do opery i też dostałam koniaku od Olka, i to 5*. Dobrze, że coś tam jeszcze pamiętam i że mi się język nie plątał, bo trzeba było jeszcze ich po tej operze oprowadzić.
Potem pożegnałam się (do maja), zaczęła się Cyganeria, a ja poszłam dyskutowac z Olkiem problemy mieszkaniowe współczesnego Lwowa, i skutek był taki, że jak wyszłam, to już mi się mocno język plątał, zwłaszcza po ukraińsku. Pod Operą spotkałam jeszcze Beatę, więc przynajmniej do domu trafiłam ;).