
chrzciny
No to mamy małego chrześcijanina. Dziś, o 15.oo w cerkwi p.w. Zaśnięcia Matki Boskiej we Lwowie Roman Marek wyrzekł się trzykrotnie szatana i został zaliczony w poczet sług bożych.
Ceremonia wygląda zupełnie inaczej niż w kościele – ok. pół godziny i odbywa się oddzielnie, nie podczas mszy. Dziecko jest namaszczane świętymi olejami – na czole, za uszami, na oczach i uszach (żeby miało je otwarte na wiarę), na rączkach, nóżkach i brzuchu. Główkę polewa się wodą nad specjalną tacką. Duchowny wygania złe duchy chuchając w kształcie krzyża nad twarzą dziecka. Chrzczonego kładzie się na kawałek białego płótna, zwany krzyżmem, na którym leży podczas obrzędu, święci się także krzyżyk, który dostaje z tej okazji. Dziecko do chrztu trzymają chrzestni, rodzice stoją z tyłu i w zasadzie w ogóle nie biorą udziału w obrzędzie.
Jeśli minęło 40 dni od narodzin, sakramentowi chrztu towarzyszy obrzęd „wywodu”, który nawiązuje do tego, że Jezusa jako niemowlę na 40. dzień zaniesiono do świątyni. Obrzęd ten dotyczy tylko matki i dziecka – niejako wchodzi ona na nowo do cerkwi, po odprawieniu modlitw duchowny zabrał Romeczka i obszedł z nim dookoła świątynię, wchodząc z nim także za ikonostas.
W dniu chrztu dziecka nie można myć (zupełnie jak po szczepionce ;)
wywód
Po chrzcie poszliśmy do domu na obiad. Przygotowania trwały od wczoraj, pomagały mi siostry Wasyla (obie chrzestne naszych dzieci ;). Mam też bardzo chciała pomóc:
– Kurę zostawić? – Nie. – To może naleśniki zrobię? Z mięsem? – Nie. – A kotlety? Dewolaje? – Nie. – To może chociaż rosół? – Nie. – Ale dlaczego? – Bo JA robię obiad.
Było więc po mojemu – zupa z groszku, kotlety z indyka, schab nadziewany (no dobra, trochę mi nie wyszedł), i była nawet galareta! Galareta, która jest symbolem tych wszystkich wiejskich prazników, i której nie cierpię. Ale zrobiłam, oczywiście po swojemu. Kiedy wyszłam do kuchni, mama powiedziała do szwagra: – No, popatrz, nasza synowa zrobiła galaretę…!