grupa 88
Warszawiaki.
I tak szybkim krokiem nadeszła majówka, na którą nic nie brałam, i żyłam długo w błogim przeświadczeniu, że nie tylko nie będę pracować, przepychając się na korytarzach opery, przekrzykując z innymi w katedrze i czekając w kolejce do grobu Konopnickiej, ale może nawet gdzieś wyjedziemy.
Przeświadczenia było oczywiście z gruntu fałszywe, i musiałam to czuć pod skórą, i rzeczywiście w końcu zadzwonił telefon „masz grupy na maj?” – „Nie pracuję”. „To już pracujesz”. „Czekaj, jeszcze się nie zgodziłam”. „Nic, trochę się połamiesz i zgodzisz się”. A zrozumiałam to dopiero po rozmowie z Beatą: „myślałaś, że nie będziesz pracowała na majówkę? Muszisz, moja droga, musisz”. Czy to przewodnictwo jest czymś więcej niż myślę?
Grupa warszawska przyjechała już poprzedniego dnia wieczorem, a nawet Marysia zdążyła im pokazać kawałek Lwowa. Zbiórka była 2.05 o 9.oo. Pilotka była doświadczona, 30 lat pracy, niejedno widziała i słyszała, no i grupą też potrafiła się zająć (nie wszyscy Ci młodzi piloci z tym sobie dają radę). Pojechaliśmy do Jura, na cmentarz, warszawiacy ciekawi wszystkiego – dopytuja o wiele rzeczy, i niezwykle zdyscyplinowani – nik nie zostaje w tyle, kiedy tylko się zatrzymuję, grupa już jest koło mnie, na nikogo nie trzeba czekać, więc zwiedzanie idzie nam sprawnie. Jednak cmentarz szybciutko, bo mamy zdążyć do Opery na 12.oo.
Do Opery jednak nie wchodzimy, mimo że wszystko było umówione i wczoraj, i dziś nawet. W ostatniej chwili Olek wszystkich poodsyłał, bo przyjechał Struzik i dyrektor sam go oprowadzał po gmachu („świątyni sztuki”). Wszystkim w teatrze się dostało, od bileterek po Olka. Rozpuściłyśmy więc grupę na czas wolny i poszłyśmy na obiad z pilotką.
Po obiedzie dalsza część zwiedzania: wały hetmańskie – pomnik Szewczenki – kościół jezuitów – rynek, str. zachodnia (na rynku nic się nie dało powiedziec, bo trwały koncerty z okazji dnia miasta) – katedra – kaplica Boimów – rynek – podwórze włoskie – apteka-muzeum – dominikanie – Nikofor – cerkiew Wołoska. I tu się zaczęły nieśmiałe komentarze, że już zmęczeni, więc na tym się zwiedzanie ok. 17.oo zakończyło. Niby się pożegnaliśmy, choć ja już wiedziałam to, czego oni mieli się dowiedzieć dopiero przy kolacji – że jutro zwiedzimy operę.
Po operze nie chodziliśmy długo, w towarzystwie innych grup, i w odwrotnej kolejności, niż trzeba, ale grupa i tak była gmachem zachwycona. Dostałam kwiaty (!) i kopertę (że niby się tak namęczyłam, żeby zobaczyli operę) i bardzo mi dziękowali za „utrzymywanie ducha polskości na Kresach” (?).
Nie, nie traktuję swojej pracy jako misji.