
Hematyt? Hemoroid?
Haimoryt.
Po ukraińsku – zapalenie zatok szczękowych. Pu ukraińsku wszystkie choroby mają nazwy, z których nie można się domyślić, o co chodzi. Ta właśnie łacińskobrzmiąca przyczyna zmusiła mnie do odwiedzenia przychodni, umieszczonej w zabytkowym, secesyjnym gmachu Towarzystwa Ubezpieczeniowego Dniestr.
Gabinet laryngologa znajduje się w ostatnim zakamarku ostatniego piętra, obok bocznej klatki schodowej, ozdobionej roślinnym panneau. Na marginesie, na tym piętrze znajduje się też wyjście na strych, które jest otwarte, jak kiedyś sprawdziłam. Pewnie można też wyjść na dach. Ciekawa miejscówka dla rooferów.
Do laryngologa trzeba mieć „numerek”, który w istocie nie jest żadnym numerkiem, bo karteluszek nie zapewnia miejsca w kolejce. Kolejka jest tzw. „żywa”. I rzeczywiście, nie mówimy tu o zbiorze milczących, ewentualnie pokasłujących osobników, siedzących potulnie w korytarzu. Co chwilę ktoś przychodzi, bo „tu stał”, ale odszedł, a kolejka mu w tym czasie przeleciała, inny zajmuje i odchodzi, za nim następny, który nie wie, za kim stoi, bo przed nim dwóch kolejkę zamówiło i poszło, więc kolejkowicze szczegółowo opisują ich rysopisy, aby się przypadkiem ktoś niepożądany w kolejkę nie wepchnął. Dodatkowo kręci się pani, która najwyraźniej potrzebuje psychiatry a nie laryngologa, podśpiewuje, podtańcowuje, co chwilę podchodzi i uważnie czyta informację o godzinach przyjęć, jakby uczyła się jej na pamięć, odchodzi, przychodzi znów, zaczyna całą procedurę od początku, zagląda przez ramię wchodzącym do gabinetu.
Po godzinnym czekaniu następuje 5-minutowa wizyta. „Trzeba zrobić rentgen”. Lekarz pisze na świstku nieczytelne skierowanie. Rentgen jest na parterze. Niestety, aby zrobić rentgen, trzeba mieć własną kliszę, którą można sobie kupić w aptece (14 hr, = 3,5 zł), ale bynajmniej nie w najbliższej – apteka koło przychodni klisz „nie prowadzi”, na szczęście wie, gdzie są. Miesiąc temu tak za kliszą biegało moje dziecko ze złamaną, jak się okazało, nogą.
Odrębny system jest dla krewnych i znajomych – dla tych klisza się znajdzie na miejscu, choć też nie za darmo.
W końcu mam wszystko, co trzeba, odczekałam swoje w kolejnej kolejce (na szczęście krótszej), i zostałam wpuszczona do gabinetu zastawionego maszynerią z czasów zimnej wojny. Pani rentgenolog (technik? czy lekarz?) narzeka, że tyle osób dzisiaj, urwanie głowy, dopiero 12.00, a już siedem obsłużyła (gabinet działa od 9.00). Bardzo długo zapisuje coś w wielkim zeszycie, zanim zrobi zdjęcie. Kilka razy wychodzi, dzięki czemu zdjęcie zrobiłam i ja ;)
Groźnym tonem zapowiada, że zdjęcie będzie na jutro, no, ale skoro bardzo mi zależy, to mogę poczekać 10 minut. Rzeczywiście za chwilę przynosi mi, jeszcze mokrą, makabryczną podobiznę mojej czaszki z oznakami zapalenia zatok.
Na 3. piętrze pod gabinetem laryngologa coraz większa kolejka. Chłopaczka, za którym zajęłam, nie ma, pewnie już dawno. Oświadczyłam więc tlenionej damulce, która miała wchodzić następna, że już byłam, tylko poszłam zrobić zdjęcie, oczywiście wymachując zdjęciem. „Już raz stałem w tej kolejce” jest argumentem niepodważalnym, więc damulka przepuszcza mnie bez słowa. Lekarz szybko wypisuje receptę, radząc nawet tańszą aptekę.
Ot, i cała historia. 2,5 godziny, 14 hrywien.