Awantura o ser. Czy o co?
Wracając do domu chciałam kupić ser.
Sklep po drodze, czynny do 22, jeszcze pół godziny.
Aha, pół godziny. Już zamknięty.
Ekspedientka w półmroku liczy utarg.
Pukam w szybę. Udaje, że nie widzi.
Pukam znów. Odwraca się. Pokazuję jej zegarek.
W końcu mi otworzyła. Z łaski.
„To sklep prywatny i zamykamy, kiedy chcemy”.
Co za bezczelny babsztyl.
Oczywiście powiedziałam (kulturalnie) co myślę.
Rzeczywistość jak z filmów Bareji. Nic nie minęło.
Trzeba było poprosić o książkę skarg i wniosków
(tak, tak, nic nie minęło) i wpisać się.
No tak. Wszystko jest jeszcze w naszych głowach. Księga skarg i zażaleń byłaby jeszcze na miejscu.
A tak poza tym to bardzo ciekawy blog, bardzo ciekawe zajęcie – będę tutaj wracać częściej, a trafiłam całkiem przypadkowo – szukając informacji o Lwowie.
Pozdrawiam
he no tak jakos mnei to nie dziwi. jak pare dni temu przechodizlam kolo skpleu który powinien byc czynny jeszcze 33 minuty tez jzu krzatala sie kobieta i sprzatala przy zgaszonych switlach. ot.