Wasyl dostał rano sms: „Idziemy do Teatru Lalek. Idziecie z nami?” Postanowiliśmy się wybrać. Przed kościołem zajechaliśmy po bilety – teatr jest niedaleko od nas. – Wzięliśmy dla was bilety na 16.oo. – A co będzie? – „Dzikie łabędzie”. Nawet bardzo dzikie ;)
Marta, Wowa, Polina i Wiktor na rękach taty
Zaczęło się bardzo ciekawie. Bywaliśmy zresztą już dawniej w tym teatrze, jak Marta była mniejsza, i wiedziałam, że można spodziewać się przedstawienia na dobrym poziomie. „Oscar za specefekty” – ocenił Wasyl.
Potem jednak zgasło światło, z głośników poleciała budząca grozę muzyka, a na scenie pojawiły się postacie jak z Ku-Klux-Klanu. Ja wiem, że baśnie Andersena są drastyczne, ale nie trzeba było tego aż tak dosłownie, w końcu to teatr dla dzieci…. Witek autentycznie się bał, starsze dzieciaki chyba nie, przynajmniej nasze. Sceny były zdecydowanie nie dla dzieci… ja sama do dziś pamiętram pochód wilkołaków z „Akademii Pana Kleksa”, strasznie się bałam tej sceny, choć byłam na filmie, jak miałam z 6 czy 7 lat. Zresztą, zobaczcie sami:
Witek dużą cześć spektaklu przesiedział tak:
i tak:
ale nie dał się wyprowadzić z teatru.
Teraz cały czas chce oglądać zdjęcia („mama, pokaż mi to, pokaż, nie wyłączaj”) i opowiada, że był „tam”. – Byłeś w Teatrze Lalek. Lalki tam były, tak? – Ne, byli tam panowie w kapturach.
Myślałam, że dziecko się na całe życie zniechęci, ale nie, już chce iść znowu. Teatr to jednak siła.