Grupa 98 – pielgrzymka
13-14.06
Pielgrzymka przyjechała 12. wieczorem, sama się zakwaterowała, całe szczęście, bo byłam zajęta do wieczora jeszcze z dziećmi z Jasła. Dzieci odprawiłam do opery, a sama zaczekałam jeszcze, bo pielgrzymka miała być w centrum wieczorem na zakupach, a chciałam omówić parę rzeczy przed jutrem. Czekałam w operze z Anią Gordijewską u Olka. Jednak opera się skończyła, Olek nie miał już nic do picia, i poszłam w końcu do domu, jeszcze rozmawiałyśmy na ulicy długo o starych czasach, których ja zresztą nie pamiętam.
Spotkaliśmy się następnego dnia po mszy w katedrze. Pilotka – pani Zosia – w porządku, widać, że ma doświadczenie, na głowę sobie nie daje wchodzić, a i z miejscwymi mundurowymi potrafi porozmawiać (nie zapłaciła ubezpieczenia na granicy – powiedziała, że nie, i już – i dali spokój). Ta umiejętnośc się potem przydała nie jeden raz, bo i parkingowych trzeba było ustawiać na miejsce, i milicję.
Pierwszego dnia mieliśmy część objazdową, wysoki Zamek, czas wolny, potem Jura, cmentarz, stanie w korkach po drodze, i na koniec kolacja z muzyką. Muzyka miała być „Edzio bez Edzia”, tj. zespół Edzia, ale sam Edzio miał dojechać dopiero później, bo nosił figurę na procesji u św. Antoniego (odpust!). Wszędzie by chciał być jednocześnie. Kobitki sobie same ułożyły program, jakoś to szło, aczkolwiek Ala nie ma takiej siły przebicia jak Edzio, i głos ma zbyt liryczny. Jednak jeśli ktoś nie miał porównania, to było w porządku. Na ostatnie tanga i polki przyjechał Edzio, z lilią i zlany potem („będziesz nosił figurę świętego Rydygiera – nie znam człowieka! a ile waży ten… grenadier? – 60 kilo”), ale było i „na ulicy Kopernika stoi Kasia bez bucika” (przy mnie zawsze jest wersja z Kasią), i „czy jest na świecie taka stacja kolejowa” (nigdzie nie mogę znaleźć tekstu, jeśli ktoś ma, to proszę mi podesłać), i „każdy ma coś drogiego”, a także ostatni ich hit – „Antoni Kociubiński” – w wykonaniu ich kontrabasisty absolutny odjazd.
Potem jednak, kiedy rozmawialiśmy z Edziem, powiedziałam mu, że było w porządku, jednak bez niego to nie to. „Kasia, bez ciebie to też nie to”.
Drugiego dnia mieliśmy dużo chodzenia, podobno niektórzy byli niezadowoleni pierwszego dnia, że „nie zwiedziliśmy żadnego kościoła”, no to teraz było ich aż w nadmiarze. Mieliśmy tyle czasu, że już się zaczynałąm martwić, co będziemy robić, a zwiedziliśmy dokladnie prawie całą starówkę: pomnik Mickiewicza, plac Mickiewicza, plac Halicki, kościół bernardynów, mury bernardyńskie, arsenał miejski, Złotą Różę, pomnik Mazocha, kaplicę Boimów, katedrę, zachodnią stronę Rynku, kościół i kolegium jezuitów, muzeum Dzieduszyckich, operę, cerkiew Przemienienia, Ormiankę, zaułek ormiański, aptekę – muzeum, kamienice czarną i królewską – dało się mówić tylko w podwórzu, bo był koncert na Rynku, potem dominikanów i pomnik Nikifora, pomnik Fedorowa, arsenał królewski, pozostałości po murach miejskich, i na koniec cerkiew wołoską, która z okazji Zielonych Świątek była otwarta i można było wejść do środka, co się mi chyba zdarzyło dopiero trzeci raz.
Kiedy siedzieliśmy w podwórku kamienicy królewskiej, jedna pani powiedziała, że w motelu zgubiła grzebień.
– Wyjęłam z torebki, położyłam gdzieś, i przepadł, jak kamień w wodę.
– A modliła się pani do św. Antoniego?
– E tam, bzdura!
– I tak przy księdzu pani to mówi? (ksiądz uważnie obserwował rozmowę, ale się nie wtrącał)
– Miałam na myśli, że grzebień bzdura, nie św. Antoni…