fbpx

Katarzyna Szczepańska-Kowalczuk „Szuflada”

Nie przepadam za książkami biograficznymi, ale zachęcona przez koleżankę siegnęłam i Was namawiam gorąco do lektury tej książki. 

Jest to rodzinna opowieść o losach Maryli Wolskiej i jej dzieci, zwłaszcza najmłodszego syna, Juliusza, wcześnie zmarłego, ale i za życia spychanego na margines rodziny, kochanego mniej, niż reszta dzieci, w końcu pomijanego milczeniem. Ta postać to dziadek autorki, o którym ona sama wiedziała niewiele, dopóki nie odkryła w szufladzie starego mebla zbieranej przez lata korespondencji swojej babci. Odczytane po latach listy pozwalają zajrzeć od środka do rodziny Wolskich, poznać panujące tam stosunki, a sama Maryla Wolska ukazuje się nie tylko jako utalentowana poetka, ale jako żona i matka. 

Autorka nie szczędzi przy tym swojej słynnej prababki, ukazując ją jako kobietę uwikłaną w ówczesne mieszczańskie konwenanse, a nawet pułapkę własnego egocentryzmu. Tak, nie jest to Wolska ze szkolnej lektury…

Czyta się bardzo dobrze, lekko, wciąga niemal jak dobry kryminał. 

Zaskoczeniem był ostatni rozdział, gdzie moim zdaniem autorka popełnia nadużycie, na siłę wplątując historię Luka, ale też pisząc przez pryzmat swoich własnych stereotypów. „Myślę, że się pogubili, próbując przyłożyć do nas znane sobie schematy” – kwituje incydent z ukraińską policją. A czy sama postępuje inaczej? Nie zna Ukrainy, i chyba nie chce jej znać, chodzi tylko ścieżkami wydeptanymi przez swoją rodzinę. Kontakt z Ukraińcami jest sporadyczny, i ograniczony tylko do tego, co konieczne, aby odszukać ślady kolejnych Wolskich. W pewnym momencie autorka opisuje sytuację, gdzie rodzinne historie zaczynają się zazębiać z miejscowymi i komentuje to słowami:  „wolę nie nasuwać na siebie zbiorów naszej pamięci” – to mnie uderzyło i nie mogę zrozumieć, dlaczego?

Mimo woli nasuwa się porównanie z historią opisaną w książce i powodami wykluczenia Julka z rodzinnej pamięci. A może taka wybiórcza pamięć, pamięć, jak szuflada, do której wkłada się tylko to, co potrzebne, a potem strzeże się tego zazdrośnie, jest zwyczajną, ludzką cechą? Nie chcę zdradzać więcej, tym, którzy nie czytali, dlatego jeszcze raz zachęcam Was do lektury i wyrobienia sobie własnej opinii. 

0 0 votes
Ocena artykułu
Subscribe
Powiadom o
19 komentarzy
Oldest
Newest Most Voted
Inline Feedbacks
View all comments

A kogo w tym wszystkim obchodzą jakieś ukraińskie osobliwości i dąsy ichniejszych psów?
Gdyby nie łaskawość Rosjan, Ukraińcy nigdy by Lwowa nie dostali.
Pani Kasia nawet podaje pytającym okupacyjny niepolski adres.
W świetle piątkowego nieprzepuszczenia w Medyce przez banderowską swołocz mikołajkowych paczek dla polskich dzieci z okolic Lwowa – takie wpisy, czy komentarze średnio o Pani świadczą, Pani Kasiu.
I nikt mnie nie może zarzucić nieznania Ukrainy. Żaden argument.
Lwów to Polskie miasto obecnie na Ukrainie. Przed chwilą stamtąd wróciłem. Kto tego nie widzi jest ślepy. Na szczęście za mojego życia to się już nie zmieni. I nie zmieni tego zakłamująca rzeczywistość Pani Kasia.
Po co się Pani przyczepia do tej książki? Czemu i komu ma to służyć? Boi się Pani czarno-czerwonych sąsiadów?

Nie znasz Pani Kasi, więc jej nie oceniaj, nie cenzuruj i przede wszystkim nie obrażaj na jej własnym blogu.
Jeżeli Pani Kasia ma jakieś wątpliwości co do lektury, to ma prawo się nimi podzielić.
Jeżeli Pani Kasia podaje współczesny adres, to przestań z tym wreszcie tu dyskutować, bo staje się to nudne.
Jeździsz stale na Ukrainę, a opisujesz jakąś alternatywną rzeczywistość, co domniemam jest skutkiem systematycznego nadużywania środków odurzających.
Jeszcze jeden atak na Panią Kasię w tym stylu – i bardzo się pogniewamy.

Proszę Pana,
Na wstępie pełne poparcie dla Pani Kasi.
Dawno nie pisaliśmy, szkoda, że wracamy do tego w takich okolicznościach…
Jest Pan miłośnikiem Lwowa i dawnych kresów. Co Pan robi dla podtrzymania pamięci i popularyzowania tej idei? Na blogu krytykuje Pan w kary godnej formie poglądy i wręcz obraża osobę, która swoimi działaniami niejednego zaraziła miłością do tego miasta.
Mnie mentalnie blisko, prócz Lwowa, do okresu międzywojennego. Przed wojną taki poziom wyrażania swoich przemyśleń, szczególnie w stosunku do kobiety, naraził by Pana na ostracyzm towarzyski, zarówno ze strony endeków jak i przedstawicieli sanacji.
Z drugiej strony, szkoda, że tak inteligentny człowiek wypowiada się w takiej formie. Nawet jeśli nie zgadza się Pan z poglądami autorki recenzji, stać Pana na błyskotliwą dyskusję, chyba, że faktycznie czegoś Pan nadużywa i jest efekt… Mniemam, że tak nie jest, przecież sam mnie Pan przed wódką ostrzegał.
Pozdrawiam,
Maciej Łubieński.

Ooo, dzień dobry, Panie Macieju!

(L)eopolis to młody Dobry Chłopak o bardzo zdrowych poglądach, który na własne życzenie rozmienia się na drobne. On bardzo dobrze wie jaka jest rzeczywistość, tylko „coś” mu ją wykrzywia. Obecnie obowiązuje go tutaj zasada „zażywasz – nie piszesz” ;) Jak się ogarnie, jeszcze będzie z niego pociecha. Na razie trzymajmy kciuki ;)

Książkę „Szuflada” właśnie zamówiłem. Z przyjemnością przeczytam. A z uwagi na fakt, że i mnie mentalnie blisko do Międzywojnia, ostatnio postanowiłem dokładniej zbadać co się stało, że się wtedy nie udało. Jeżeli nie miał Pan okazji, a interesuje Pana ta tematyka, polecam:

najpierw „Pakt Ribbentrop – Beck” Zychowicza (bez fikcyjek z pierwszego rozdziału)
uzupełnić poprzez „Jakie piękne samobójstwo” Ziemkiewicza
skontrować powyższe lekturą „Pakt Ribbentrop – Beck” Piotrka Gursztyna
a na koniec odświeżyć „Karierę Nikodema Dyzmy” Dołęgi-Mostowicza.

Mamy wtedy pełny obraz sprawy :)

O Lwowie nic nowego do polecenia na razie nie mam, ale w temacie Lwowa mogę pochwalić się odznaczeniem, jakie kibice Legii otrzymali od Pogoni Lwów. Przepiękny medal, prawdziwe arcydziełko odebrałem osobiście :) Proszę wbić w google „facebook ofmc” i popodziwiać :) Wpis z 24-XI-2019.

Z pozdrowieniami

Paweł

Dzień dobry!

Bardzo ładny medal, gratuluję. Jeśli macie Panowie jakiś numer konta dedykowanego dla wsparcia Pogoni Lwów proszę podać, chętnie się dołożę. Czasem jestem na meczach gdzie gra mój syn, może ktoś również będzie miał ochotę wesprzeć szacowny klub. W klubie syna gra chłopak, którego mama jest rodem ze Lwowa, tylko po studiach została w Łodzi.

Przejrzałem, przy okazji, Wasz profil na Facebook-u. Tekst o Lwowie z okazji obrony miasta bardzo ok, niech (L) eopolis się uczy jak się pisze.

Zychowicza czytałem i lubię. Dyzmę czytałem kilkanaście lat temu, notorycznie oglądam w TV powtórki. Ziemkiewicza fanem nie jestem, ale może sięgnę po jego pozycję, skoro Pan poleca…

Książka polecona przez Kasię rówież już zamówiona.

To kiedy umawiamy się we Lwowie? Ostatnio byłem tam 1 listopada. Podświetlony Cmentarz robi wrażenie. Tak jak pisałem na tych łamach już wcześniej, ogromny szacunek dla wszystkich rozstawiających znicze.

Pozdrawiam, MŁ.

Dziękuję za Dobre Słowo o naszym profilu fb. Staramy się ;)

Zychowicza przeczytałem wszystko, co wydał. Bardzo dobre książki, ale niektóre trzeba kontrować takimi pozycjami jak np. polecana przeze mnie Piotrka Gursztyna, która pokazuje istotne konteksty nieuwzględnione przez P.Z.
A do tej akurat konkretnej książki Ziemkiewicza naprawdę trudno się o coś przyczepić, a znakomicie pokazuje ona jak Zachód sprzedał nas Sowietom i dlaczego. Warto. Publicystyka historyczna najwyższych lotów solidnie podparta dokumentami.

Co do pomocy Pogończykom, podaję numer konta za oficjalną stroną Pogoni Lwów:
66 1050 1562 1000 0090 3085 4369 (można wpisać w google: pomagam Pogoni Lwów).
W sprawie ewentualnych dokładniejszych namiarów poproszę o kontakt na maila legia.warszawa.ofmc.info@wp.pl

Spotkanie we Lwowie to bardzo dobry pomysł. Również możemy pogadać o tym na mailu ;)

Pozdrawiam

Paweł

Pan zna Ukrainę? Chyba tylko przez pryzmat swoich nacjonalistycznych klapek na oczach. Może mieszkańcy Wrocławia i Szczecina powinni podawać turystom najpierw niemieckie adresy, a potem ewentualnie polskie? Wg mnie Pani Kasia niczego nie zakłamuje, a jedynie pisze o Lwowie takim jakim jest, a nie takim, jaki by chcieli widzieć miłośnicy teorii „czysto polskiego Lwowa”, którzy nie widzą wielobarwnej mozaiki narodów, które tworzyły to miasto. Historia ma swoje miejsce dla osób, które chcą widzą wszystko w barwach czarno-białych oraz zwolenników czystości etnicznej. Łatwo jest oceniać przyjeżdżając do Lwowa na parę dni jako turysta, trudniej zamieszkać tam i żyć na miejscu. Z ludźmi trzeba umieć rozmawiać i próbować ich zrozumieć, a nie być zarozumiałym pyszałkiem-ideologiem. Wielki szacunek dla Pani Kasi za najlepszy, wg mnie, blog o współczesnym Lwowie.

Niewątpliwie jest to najlepszy blog o Lwowie, a ocena stosunków polsko-ukraińskich jest tu zawsze obiektywna.

dziękuję za mini-recenzję. Trochę obawiałam się po tej książce właśnie zamknięcia autorki w jej własnych stereotypach. Ale skoro, jak wnioskuję, udało jej się przynajmniej nie zbudować lukrowanego pomnika Maryli Wolskiej, to chyba sięgnę po tę lekturę :)

Kupiłam tę książkę… Mam zamiar zacząć ją czytać w weekend.
Nie wiem, gdzie mam dawać książki o tematyce lwowskiej i odeskiej, bo na półkach już nie ma miejsca.
Moje cracoviana nie są aż tak ekspansywne…

Jakby Pani chciała oddać, chętnie przyjmę 😀 Pozdrawiam, MŁ.

Po przeczytaniu książki wiele razy do niej wracam, więc obawiam się, że nic z tego…

Książka mnie wciągnęła, przeczytałam błyskawicznie. I zgadzam się z Tobą – to nagłe nawiązanie do losów Luka jest zupełnie bez sensu.

Wątek Luka bez sensu? Naprawdę? A dlaczego? Niniejszym obie Szanowne Panie uprzejmie proszę o uzasadnienie tak stanowczej tezy :)
Obiecuję również, że do przedmiotowych uzasadnień na pewno stosownie się odniosę rozgraniczając watek psychologiczno-rodzinny bohaterki powieści od wartości stricte literackich ;)

W rejonie Dworca, Alei Focha, czy Placu Bilczewskiego dwadzieścia parę lat temu nieraz w niewielkich grupach robiliśmy co chcieliśmy, a ichniejsza milicja pewnie tylko modliła się do swoich postsowieckich bożków, żebyśmy sobie już stamtąd wreszcie pojechali. No, ale wiadomo, przyjechała Legia Warszawa, a nie samotny polski turysta z dwoma starszymi kobietami.

Natomiast niewykluczone, że jak (tak jak w książce) złapali JEDNEGO Polaka z piwem, to poczuli się przepotężni, urządzili tej swojej wyimaginowanej potęgi manifestację na miarę swoich beznadziejnych możliwości – i przeciągnęli tego niekumanego biedaka przez swoje procedury, budząc w jego matce, najgorsze rodzinne wspomnienia.

Tak się działo we Lwowie w rzeczywistości całkiem niedawno przy innych okazjach. Jak przyjechała konkretna banda Śląska Wrocław i urządzili sobie racowisko z oprawą na Orlętach (czego nie pochwalam), to nikt im nie śmiał wejść w drogę. Nieniepokojeni przez nikogo wrócili w granice PRL. Ale jak było tam tylko trzech niepozornych chłopaczków z toruńskiego uniwerka i odpalili na Orlętach race, to na Łyczaków zleciały się wszystkie służby Ukrainy. Żartuję z tym ostatnim oczywiście, ale np. nasza Kasia dobrze wie jak było :)

A książka cudowna. O nieodżałowanych czasach, które niestety minęły bezpowrotnie…

PS.
Kasiu, zbędny i psujący całokształt powieści wtręt to jest majdanowy wątek Żanny w „Domu z witrażem”. Tu chyba jakakolwiek dyskusja zdaje się być bezprzedmiotowa.

Pozdrawiam

Paweł

Nie napisałam, że wątek Luka jest bez sensu. Napisałam, że nagłe nawiązanie do jego losów przy opisie incydentu na dworcu jest bez sensu. Dlaczego? Bo to czas pokoju, a nie wojny. Dlatego, że to nie ta skala zagrożenia. Dlatego, że tu są łamane przepisy, a wtedy się grzecznie przeprasza, a nie cwaniakuje. Nikt do Misiaka nie strzela….
Niekumany biedak? Raczej bezmyślny młodzieniaszek-prowokator. I tyle…

Pani Ewo, nie mam zamiaru w obronie postawy tegoż młodzieniaszka kopii tutaj kruszyć, niemniej piszę to z perspektywy dźwigania piątego już krzyżyka na karku, mając pełną świadomość, że 25 lat temu pisałbym zupełnie co innego :)

Niewątpliwie jednak od strony czysto literackiej wplecenie wątku Luka, przy dworcowej aferze o piwko, autorce powieści udało się średnio. Jest w tym coś, co kłuje w oczy, jako wciśnięte nieco na wyrost. Ale cóż, jeżeli miała wówczas właśnie takie skojarzenia, po prostu się nimi podzieliła.

Dodam, że w rzeczywistości takie przygody ze służbami porządku publicznego mogłyby mieć miejsce i w Wiedniu i w Neapolu, w Lizbonie, w Bukareszcie, Dortmundzie, Kopenhadze, czy w San Sebastian. Opisane zachowanie się ukraińskiej milicji nie jest w żadnym razie wyjątkowym przypadkiem szczególnym.

Pozdrawiam i na okoliczność smutnego poniedziałku (blue monday) życzę dobrego tygodnia :)

Widzę, że summa summarum się zgadzamy… Nie oceniam zachowania Misiaka, tylko zasadność paraleli. To dla mnie jedyny element zakłócający przyjemność czytania tej arcyciekawej książki.
Dobrego tygodnia!

Zdobyłem egzemplarz recenzowanej książki w Bibliotece Jagiellońskiej i również przeczytałem jednym tchem, od deski do deski. Momentem kulminacyjnym, który najmocniej przeżyłem, była dla mnie śmierć Juliusza. Fascynująca saga rodzinna, gratuluję autorce swady i uporu w detektywistycznym odkrywaniu losów swojej rodziny. Dzięki tej książce możemy uchylić drzwi Zaświecia, które niby już nie istnieje, a jednak przechadzając się w jego pobliżu, trudno teraz nie przywoływać sobie w pamięci postaci, scen i wydarzeń, często pozornie błahych, które autorka dzięki „Szufladzie” ocaliła od zapomnienia. (Bardzo wartościowe są też migawki m.in. ze Skolego, Perepelnik, Krakowa czy Goszyc). Czytałem kilka lat temu „Wspomnienia” Maryli Wolskiej i Beaty Obertyńskiej – książka pani Katarzyny Szczepańskiej-Kowalczuk jest jej znakomitą, współczesną kontynuacją. Uważam, że tego typu praca jest o wiele bardziej cenna i pożyteczna od tablicy pamiątkowej, która pewnie znalazła by się na Zaświeciu w innych warunkach geopolitycznych. Istotnie, dla oczarowanego lekturą czytelnika, który z coraz większą radością wyrusza z autorką w podróż to w głąb epistolograficznych tajemnic szuflady, to znowu w kierunku współczesnej Ukrainy, rysą na szkle jest moment przyrównywania losu Luka do sztubackiego wybryku jej własnego syna. Poprzednicy napisali już wiele w tym względzie i trafili w sedno. Było to nieadekwatne, tego rodzaju porównanie budzi niesmak, nie ma w tych dwóch sytuacjach analogii. Choć abstrahując od tego arcyciekawe są myśli o niejako „zaprogramowanym” losie Luka.
Pani Kasi Łozie dziękuję za polecenie tej książki, natomiast Autorce jeszcze raz gratuluję dzieła i życzę, by następne były równie wciągające.

Visit Us On FacebookVisit Us On InstagramVisit Us On Pinterest