fbpx

Wysiedleni, zasiedleni

Czytam dziś, opisaną mimochodem, w urywkach, na FB, historię jednej ukraińskiej rodziny, opowiedzianej jako wspomnienie babci – wtedy dziecka.

Po wojnie do ich mieszkania wprowadziła się inna rodzina. Przez kilka dni babcia obserwowała, jak „nowi” rozgaszczali się w ich mieszkaniu, nosili ich kapcie, skonfiskowali rower i lalki. Po powrocie z zesłania – patrzenie na ten, cudzy już dom z daleka… A kiedy po 50 latach chciała wejść choćby na podwórko, nie wpuścili – „jaki dom rodzinny, o czym pani mówi, my tu całe życie mieszkamy, od 47-ego”.

W komentarzach posypały się inne historie:

„Byłam w domu u koleżanki. Nawet wtedy, na mnie, jako dziecku, zrobiła wrażenie kolekcja porcelanowych figurek, srebrne talerze i ogromna waza na zupę, fortepian, parkiet z cennych gatunków drzewa. Koleżanka powiedziała: dziadek się tu wprowadził i wszystko to mu się dostało„.

„Bratowa dziadka opowiadała, że kiedy przyjechali z Petersburga, wszystko już było dla nich gotowe – i meble, i nawet portrety w mieszkaniu wisiały. Wtedy babcia wtrąciła – przecież te portrety do kogoś należały, a ci ludzie gdzieś się podziali. Na co dostała odpowiedź: nie pomyślałam”.

„Dziadek znajomej dostał mieszkanie,w którym było wszystko – nawet ubrania i naczynia. Babcia wszystko, oprócz dużych mebli, spakowała i wyniosła do osobnego pokoju. Nikt nie miał prawa tego ruszać, czekała, aż pojawią się gospodarze, żeby im to oddać. Zmarła w 90-tych, a te rzeczy nadal leżą nieruszone”.

https://m.facebook.com/story.php?story_fbid=3476668825694931&id=100000555442445

0 0 votes
Ocena artykułu
Subscribe
Powiadom o
6 komentarzy
Oldest
Newest Most Voted
Inline Feedbacks
View all comments

Ostatni cytat przypomniał mi historię rodziny z książki Piotra Adamczyka „Dom tęsknot”. Analogiczna sytuacja, tyle że Niemka, która pozostała we Wrocławiu nie pozwalała nikomu tykać rzeczy po Niemcach, które pozostały w kamienicy, czekała aż przyjadą i zabiorą rodzinne pamiątki.

Znam podobną historię. W jednej z bocznych uliczek w centrum Sopotu większą cześć podzielonego niemieckiego mieszkania dostali ekspatrianci z Lidy. W wykrojonym pokoju z wybitym odrębnym wejściem z klatki schodowej została Niemka, która za nic nie dala się stamtąd ruszyć. Żyła samotnie wśród starych rzeczy i wspomnień, które zostały jej po Zoppot.

W latach dziewięćdziesiątych poznałem któreś tam z kolei pokolenie tych ekspatriantów. Kapitalni ludzie z genetyczną naturalną nienawiścią do wszystkiego co czerwone i sowieckie, tak typowe dla ludzi z Nowogródczyzny. Opiekowali się tą Niemką. Kiedy umarła, ku ich zaskoczeniu okazało się, że pozostawiła testament przepisujący im wszystko, co posiadała. Udało im się także wykupić ów pokój. O ile nic się nie zmieniło, do dziś zapewne towarzyszą im niemieckie komódki, kredens, stół, krzesła, kryształowe lustro i ciężka, rzeźbiona szafa…

Klasyka oddziaływania na ludzkie losy odgórnie narzuconych nam ruskich granic…

Mieszkam w mieszkaniu „pozostawionym” po 1945 roku przez niejakiego Rakoskiego (chyba Austriaka). Tu w 1945 roku wprowadził się z rodziną mój teść który wszystko stracił we Lwowie. Mieszkam wśród mebli które zostały po poprzednich właścicielach, piję wino z ich kieliszków, wiele rzeczy uległo przez te lata zniszczeniu bo mój teść nie przywiązywał do nich wagi, a miałyby dzisiaj ogromną wartość. Żona teścia z córką zginęły w getcie lwowskim. On założył nową rodzinę, ale syna uratowanego z getta chował wspólnie z żoną która traktowało go jak własnego. Moja żona, ich wspólne dziecko nie chce jeździć do Lwowa. Nie wiem, może jednak boi się cieni przeszłości swej rodziny, ja uwielbiam… Tu we Lwowie zapętla się przeszłość mej zony rodziny, moich dziadków którzy przez pewien czas tu mieszkali,. niedaleko w Stanisławowie są ślady rodziny mego ojca… Jak tu nie kochać tych ziem. A że mieszkają tu inni, to dobrze przynajmniej dbają jak o swoje!

Mój tato opuścił (?!?) Lwów w 45 r. Wrócił do Niego pierwszy raz 25 lat później w 1970. Stanął przed domem będącym ich własnością i ……… nie wszedł. Nogi (!!!!) odmówiły mu posłuszeństwa. Za bardzo cenił jego obraz przedwojenny i po prostu bał się tego co zastanie. Wysłał mamę, która ze Lwowem nie miała nic wspólnego. Powiedział jej: „Idź na podwórko, tam będzie to i to, balkony będą miały balustradę taką i taką, na ostatnim piętrze gdzie mieszkał Żyd-krawiec będą charakterystyczne drzwi z mezuzą, a na piętrze nasze mieszkanie. Wrócisz to mi opowiesz. Mama poszła, zapukała do mieszkania małżonka. Otworzyła Ukrainka, której mama powiedziała, że mąż, że mieszkanie to było jego własnością i że chciała je zobaczyć. Absolutnie, to nasze mieszkanie, nie zgadzam się i trzask drzwiami. Nie muszę mówić, że mama od tego czasu na temat Ukraińców miała swoje mało pochlebne zdanie. Takich historii przeżyłem kilka będąc we Lwowie z jego dawnymi mieszkańcami na ich dawnym miejscu zamieszkania. Ot historia….

Jerzy Janicki w jednej ze swoich gawęd (film dostępny na YT) opisuje jak wrócił do Lwowa po latach, i po raz pierwszy od wysiedlenia poszedł do kamienicy w której mieszkała jego rodzina. Warto posłuchać, bo pięknie opowiadał…

Visit Us On FacebookVisit Us On InstagramVisit Us On Pinterest