Pojechaliśmy z rodziną na kilka dni do Polski. W międzyczasie na Ukrainie zmieniły się zasady wpuszczania podróżnych – przyjeżdżający z Polski są teraz kierowani na 14-dniową kwarantannę. Można ją ominąć lub skrócić, jeśli wykona się test na Covid.
Na granicy momentalnie zrobiły się wielogodzinne kolejki – do 16.00 można było wjechać jeszcze na starych zasadach. Zaczynamy szukać informacji, zastanawiamy się, jaki wariant wybrać. Test można zrobić w Polsce, ale czy będzie uznany przez ukraińskich pograniczników? Gdzie zrobić go na już (od pobrania wymazu do przekroczenia granicy nie może minąć więcej, niż 48 h). A co, jeśli wynik będzie niepewny, lub pozytywny? Utkniemy w Polsce. Na zrobienie testu we Lwowie trzeba się z kolei zapisać, nie każde laboratorium może zdjąć z samoizolacji. Nigdzie albo nie ma miejsc, albo nie można się dodzwonić. Wreszcie się udaje. Najbliższy termin jest na środę. Zapisujemy się i płacimy za testy (3×1500 uah) i za przyspieszenie wyniku do 1 doby (3×700 uah). We środę mieliśmy zaplanowany wyjazd na urlop, trzeba będzie przesunąć go na piątek – jeśli wszystko pójdzie dobrze. Tymczasem zwiedzamy Lublin:
Instalujemy na telefon aplikację Działaj w domu, za pomocą której służby kontrolują samoizolację (aplikacja ma ocenę użytkowników 1.4/5), bo na granicy nie ma internetu, a bez niej nie puszczają. Od czasu rejestracji jest 24h na dotarcie do domu. 24h jest także na wykonanie testu. Zonk. Test mamy na środę, a jest poniedziałek. Odinstalowujemy aplikację. Planujemy dodatkowy nocleg po drodze (450 zł). Nieplanowany spacer po Zamościu:
We wtorek, niezbyt rano (testy na 12.) jedziemy na granicę. Instalujemy aplikacje, na razie bez rejestracji. Na granicy pustki. Jesteśmy jedynym samochodem osobowym. Po polskiej stronie uprzedzają nas, że kwarantanna, i że trzeba mieć ubezpieczenie (którego nie mamy).
Na ukraińskiej stronie konsternacja – można kupić ubezpieczenie, ale tylko na dorosłego, a nam trzeba na dzieci. Mąż idzie do budki i po kilku minutach wraca jednak z ubezpieczeniem (2×600 uah). Pogranicznik zabiera nasze paszporty. Przynosi je po kilku minutach i życzy szerokiej drogi. Pytam o testy i aplikację. „Jeśli się pani źle poczuje, proszę się zgłosić do lekarza. Jesteśmy wolnymi ludźmi”. Pokazuje znak tryzuba.

Konsternacja. Patrzę na męża, myślałam, że coś mu powiedział (dał łapówkę?!), kiedy szedł po ubezpieczenie. Nic z tych rzeczy. Funkcjonariuszka zamyka za nami bramę przejścia granicznego. Jesteśmy wolnymi ludźmi. Z trzema opłaconymi testami na koronawirus.
PS. testy wyszły negatywnie