Grupa 95 – koło emerytów nr 10
Ta wycieczka była od dawna planowana. Od jesieni chyba. A zaczęło się od pewnego forum internetowego, na którym rozmawialiśmy o Lwowie, Poznaniu i innych sprawach. Na tym formum poznałam pewną panią, która szepnęła słówko swojemu sąsiadowi, który organizował wyjazd do Lwowa. Potem dostałam list – pierwszy od dawna na papierze i przesłany tradycyjną pocztą.
I tak po wielu ustaleniach, nastąpił dzień przyjazdu – 28.05.
Umówiliśmy się pod hotelem Lwów. Przyjechali ok. 13.oo. Czasu na zwiedzanie nie było specjalnie dużo, bo na 14.oo był obiad, więc pojechaliśmy tylko do Jura, a po obiedzie na Wysoki Zamek. Nie wszyscy weszli, ale większość. Jeden pan, jak się potem dowiedziałam, miał 82 lata, było kilka osób po ciężkich operacjach. Ale Ci, którzy weszli, nie żałowali, bo pogoda i widoczność była wspaniała.
Potem był już tylko czas wolny i wyjazd na odpoczynek w motelu pod Lwowem, gdzie już po godzinie udało się wszystkich umieścić w pokojach tak, żeby każdy był zadowolony.
Drugiego dnia (29.05) zaplanowaliśmy na przedpołudnie zwiedzanie Starówki – mieliśmy na to ok. 4 godzin, ale chodziliśmy po mału ze względu na naszych uczestników, więc udało się zobaczyć tylko „program minimum” – Teatr Skarbkowski, Preobrażenkę, Ormiankę, zaułek Ormianski, kamienicę 4 Pór Roku, wschodnią pierzeję Rynku, z przerwą na kawę we włoskim podwórku w Kamienicy Królewskiej (nie warto, nie mają tam dobrej kawy), kaplicę Boimów i Katedrę, oraz na koniec pomnik Mickiewicza , Szewczenki, Galicyjską Kasę Oszczędności, kościół jezuitów i gmach muzeum przyrodniczego Dzieduszyckich.
Pan Włodek (82 lata) podszedł do mnie i mówi: a wie pani, ja z historii zawsze miałem same piątki. No i jak się okazało, słusznie, bo wiele rzeczy do tej pory pamiętał. Podchodził i zadawał mi podchwytliwe pytania: „a wie pani, dlaczego Kazimierz Wielki zastał Polskę drewnianą, a zostawił murowaną?”. Pamiętał też kilka wierszy Konopnickiej i piosenkę, której nauczył się jeszcze przed wojną w harcerstwie: „Nasze dzielne żolnierzyki na granicy stoją, wygrażają bolszewikom, że się ich nie boją. Chociaż broni nam została najwyżej połowa, będziem bić się kułakami, nie oddamy Lwowa”. Odśpiewał nam ją następnego dnia na Cmentarzu, kiedy mówiłam o Zadwórzu.
Tego dnia zwiedzanie było tylko do obiadu, a wieczorem w planach był spektakl w operze. Także sotałam zaproszona, więc kiedy oni chodzili i kupowali pamiątki, poszłam do domu przebrać się w wieczorowy strój ;) W repertuarze był balet „Lilia”, ukraińskiego kompozytora, treść na podstawie utworów Szewczenki. Podobno wspaniały. Piszę podobno, bo tak między nami, to spektaklu nie widziałam. Pokazałam się na marmurowych schodach w operze, a potem porozliczałam się z dziewczynami za pozostałe dwie grupy, które dziś przyjechały. I tak od słowa do słowa Beata powiedziała „po co Ci ta opera, chodźmy lepiej na kawę. Przyjdziesz sobie na drugi akt”. Poszłyśmy do pizzerii koło Preobrażenki (nie polecam), ja zamówiłam sobie herbatkę „afrykańska niespodzianka” (fuj), kiedy zamawiałam kelnerka zrobiła wielkie oczy i spytała „co to takiego ?!”, a Beata piła napój o smaku czerwonym. Póki żeśmy się nagadały, to już pierwszy akt zleciał. A drugi przegadałam z Olegiem. Nawet nic żeśmy nie pili, tylko rozmawialiśmy.
Ale to tak, między nami, bo wszyscy myślą, że byłam w teatrze.
Trzeciego dnia rano zwiedziliśmy cmentarz, na którym nie zdążyłam pokazać im Kętrzyńskiego (olsztyniakom!), ale po prostu czasu nie było absolutnie. Chyba, że zamiast Konopnickiej. Potem obiad, i na koniec czas wolny, przed którym się już pożegnaliśmy.