
Wiktor i św. Bonawentura
Wczoraj Witek przesiedział grzecznie na ławce całą mszę. Wzięłam go pierwszy raz do kościoła, myślalam, że nie usiedzi dłużej niż 15 minut. A jednak. Na początku zafascynował go obraz ze św. Bonawenturą, z uwagą przypatrywał mu się pół mszy. Przed Ojcze Nasz zaczął już nieśmialo napomykać „mama, idem do domu”. A na koniec była niespodzianka i nagroda – spotkanie z Władziem, ktorego Wiktor uwielbia i który jest dla niego największym autorytetem we wszystkich dziedzinach życia.
Władzio jest ministrantem.
Właściwie to Witek jest prawosławny. Kiedy się urodził, postanowiliśmy, że ochrzcimy go w kościele, gdyż mój mąż nie zamierzał brać na siebie obowiązku wychowania go w jakiejkolwiek wierze. Kiedy sprawa była juz postanowiona, wmieszała się rodzina – teściowa się popłakała i obraziła, i ostrzegła nas, że teść w ogóle nie widzi takiej możliwości, żeby jego pierwszy wnuk i dziedzic nazwiska był katolikiem (brrr…). Katolicy, to dla szanującego się Ukraińca, spadkobiercy Rusi Kijowskiej i Siczy Zaporoskiej to zaprzedańcy i szpiedzy Watykanu, którzy za marnych kilka srebrników lub stanowiska wyrzekli się wiary swoich ojców. To mowa oczywiście o grekokatolikach. Ale rzymscy są nie lepsi, bo to przecież oni na siłę polonizowali Ukraińców za pomocą tak zwanej Unii Brzeskiej.
Dziwnie dużo w tych wywodach sowieckiej argumentacji.
Najciekawsze, że parafia prawosławna, w której był chrzczony Witek używała ksiąg oznaczonych jako „księgi chrztu parafii grekokatolickiej”, widac innych nie mogli dostać ;)
Ale przecież nie będę go prowadzać do cerkwi.