Dziś spotkaliśmy się z ekipą filmową pod dawnym gmachem radia na ul. Batorego (teraz kniazia Romana). Z kniazia Romana pojechaliśmy prosto do pana Romana, czyli Romana Czmełyka, dyrektora muzeum etnograficznego, który udzielał wywiadu na tle niedawno otwartej ekspozycji zabytkowych zegarów. 

Jest to człowiek, o którym może powinnam napisać trochę więcej, bo znamy się ponad 11 lat. Właściwie pierwszy poznany przeze mnie Ukrainiec, i pierwszy lwowiak. Dzięki niemu poznałam wielu ludzi ze środowiska ukraińskiej inteligencji, z którymi do tej pory utrzymuję kontakty. Zabierał mnie na wystawy, wernisaże, wyjazdy. Zaprzyjaźniliśmy się. Jest dla mnie jedną ze stałych w tym lwowskim krajobrazie, kimś na kogo zawsze można liczyć, kto zawsze znajdzie czas, i radę. Człowiekiem, którego bardzo cenię za jego poglądy, sposób bycia, poczucie humoru. 

Dzisiaj też powiedział kilka rzeczy, pod którymi mogłabym się podpisać obiema rękami, ale i kilka, które mnie zaskoczyły. Powiedział, że dzisiejszy Lwów to miasto bez wątpienia ukraińskie, ale o bogatej wielonarodowej spuściźnie. I choć to Ukraincy dziś wiodą w nim prym, to nie można zapominać o innych grupach, tworzących to miasto, choć proporcje sprzed wojny uległy zasadniczej zmianie, to jednak te same elementy są w nim cały czas obecne – Polacy, Ukraińcy, Żydzi, Ormianie. I tym bardziej na Ukraińcach spoczywa teraz odpowiedzialność, aby ten wielonarodowy Lwów zachować. Dlatego to inteligencja ukraińska musi wychodzić z inicjatywą. Dużym problemem w tym kontekście jest odpływ młodzieży polskiej, a także żydowskiej, i luka, która po nich pozostaje. Te lukę on stara się wypełniać, organizując w swoim muzeum polskie wystawy, odbywa się ich 6-7 rocznie. 

Padło pytanie o rok 1918, o różnice w podejściu do interpretacji tamtych wydarzeń w oczach Polaków i Ukraińców. Powiedział, że dla niego nie ma zasadniczej różnicy, że obie strony walczyły o to samo – o ich Lwów, i obie strony miały takie same moralne prawo do tego, więc taki sam szacunek należy się tak jednym, jak i drugim. Że dobrze, że otwarto w końcu Cmentarz Orlat, że ucichły spory wokół niego, a także, że najgorsze czasy jeśli chodzi o antagonizmy między Polakami i Ukraińcami już minęły. I jeżeli usłyszy się z ust Ukraińca „Lwów jest nasz”, trzeba podchodzić do tego spokojnie, bo stoi za tymi słowami wielka chęć samopotwiedzenia, właściwa młodym państwowościom, i mała wiedza historyczna. I trzeba czasu, żeby to podejście zmienić. Powiedział także, że chciałby, żeby Polacy nie przyjeżdżali do Lwowa po to, aby manifestowac jego polskośc, a po to, aby czerpać z europejskiego dziedzictwa, którego jest on częścią. Bo tak naprawdę trudno by znaleźc we Lwowie miejsc, budynek, który należał by do spuścizny tylko jednego narodu, niezależnie od tego, czy chodzi o Polaków, Ukrainców, Ormian, Włochów, czy innych. 

Na koniec padło hasło „Lwów zobowiązuje”. To hasło przewija się już od kilku dni, a pierwszy raz padło z moich ust, ale p. Krzystofowi się bardzo spodobało, bo wciąż je przytacza i podpytuje innych, jak by je rozumieli. Czmełyk powiedział, że Lwów zobowiązuje do tolerancji. I do tego, żeby nie zaprzepaścić wielowiekowej wielonarodowej tradycji. Zażartowałam, że taki będzie chyba tytuł filmu i … trafiłam? W razie czego, będę się domagać praw autorskich ;)

 

 

Przy okazji wizyty w muzeum zostało nakręconych kilka scenek we wnętrzu (ja robię zdjęcia). Potem pojechaliśmy na bazar krakowski, gdzie znowu byłam filmowana przy zakupach, przechadzalam się między ladami z wyłożoną kapustą, marchwią, piramidami granatów, jabłek, mandarynek i różnych innych owoców, których nazw nawet nie znam, próbowałam suszonych śliwek, i łapałam kątem ucha komentarze przekupek na temat pojawiającej się znienacka kamery: – jak tak nas filmować bez uprzedzenia! przecież my nieprzygotowane! – ta jooooj!! – dobrze, że to Polacy, nie nasi, już by w telewizji było! Jedna pani sprzedała nam ogórki kiszone, wyjmując je paluchami z beczki. Na widok kamery jednak się zmieszała, i stwierdziła, że ręką to nie wypada. Do kamery, bo klientowi bez kamery można paluchami podawać. Ogórki potem zostały skonsumowane wraz z połówką żytniego chleba (zamiast obiadu). 

Następnie byliśmy na Wysokim Zamku w dwóch miejscach, gdzie ja znowu ganiałam z aparatem, a potem pan Henryk opowiadał, jak był tam z Janickim (robił zdjęcia do wielu filmów Janickiego o Lwowie), i nawet puścił mnie na chwilę do kamery, żebym zrobiła widok na Jura i Elżbietę. Pan Henryk dużo mi podpowiada, udziela rad i zwraca uwagę na fajne kadry, ocenia moje zdjęcia, i zostawił dziś dla mnie ostatni kawałek czekolady. A rady człowieka, który nakręcił ponad 100 filmów są nie do przecenienia. Kiedy mam okazję, podpatruję jak on kadruje, jak wybiera tło. 

 

 

Potem kręciliśmy się jeszcze koło szpitala żydowskiego, a na koniec poszliśmy do restauracji na ostatnim piętrze hotelu Opera, skąd rozciąga się piękna panorama miasta, a figury na fasadzie gmachu opery robią niesamowite wrażenie. Sciemniało się, i podziwialiśmy wschód księżyca nad Wysokim Zamkiem.

 

 

 

film, dzień 6
film, dzień 8 - inscenizacje w szkole

zobacz także:

Subscribe
Powiadom o
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Pdf mini-guides

Ostatnie wpisy