monidło
Była prośba o monidło, więc będzie monidło. Okazało się zresztą ciekawsze, niż się by to mogło na pierwszy rzut oka wydawać. Ale o tym za chwilę. Najpierw napiszę to, co już od pewnego czasu chciałam napisać. O fotografowaniu.
Jeżdżąc tyle lat po różnych wsiach w celach poznawczych/badawczych (studia etnograficzne), a jeżdżąc zawsze z aparatem fotograficznym, chciałam uchwycić jak najbardziej prawdziwy obraz tego życia, w które wchodziliśmy, ludzi, których poznawaliśmy. Często na przeszkodzie stawali oni sami, nie dając robić zdjęć w nieposprzątanym wnętrzu, bez uprzedniego uczesania się, przebierali się w różne dziwne kostiumy, albo przynajmniej przyjmowali nienaturalnie wyprostowaną postawę przed majestatem aparatu. Jakoś nie przyszlo mi wtedy do głowy, że to też jest prawda o tych ludziach. Pokazują mi obraz, który płynie prosto z ich wnętrza, swoje wyobrażenie piękna, dobra, elegancji, tradycji. To takie przemyślenia przy okazji ostatnich rodzinnych fotosesji. Mama (Wasyla) zażyczyła sobie zdjęć z wnukami, nawet Witkowi specjalnie w tym celu kupiła wyszywaną ukraińską koszulę. Wszystko bylo dokładnie tak jak chcieli – ona i tato.
A może nie. Może te myśli pojawiły się jeszcze wcześniej, kiedy byliśmy na święta u babci, i mama usiadła pod swoim portretem z dzieciństwa, mając na sobie taki sam różowy sweter? Zdjęcie nie wyszło najlepiej, ale koncepcja była fajna:
A tu babcia:
i zdjęcie zrobione przy okazji fotosesji w soroczkach:
Zastanawiąjąc się nad tym, o czym pisałam wyżej, przypomniałam sobie, że na studiach mieliśmy zajęcia pt. „Film i fotografia”, prowadzone przez nieodżałowanej pamięci p. Piotra Szackiego i p. Andrzeja Różyckiego. Pan Szacki zawsze chwalił, a pan Różycki zawsze krytykował. W panu Szackim kochały się wszystkie studentki. Ale to p. Rózycki nakręcił film, który pokazywano nam na zajęciach: „Nieskończoność dalekich dróg”. Film może wtedy mną nie wstrząsnął, ale zapadł w pamięć. Jego bohaterką jest Zofia Rydet, jedna z najwybitniejszych współczasnych polskich fotografek, której głównym tematem zainteresowania był człowiek, także w ujęciu etnograficznym. Na marginesie dodam, że urodzona 'u nas’ – w Stanisławowie. Obejrzałabym chętnie ten film jeszcze raz. Jednak nie mając takiej możliowści, zaczęłam szukać informacji o Zofii Rydet w internecie. Pierwsze, co znalazlam, to zdjęcie jej autorstwa (źródło: http://www.galeriaff.infocentrum.com/):
Nie żebym się przyrównywała, ale może wszystko idzie w dobrą stronę.
A na koniec monidło.
Jest to obraz ślubny babci mojego męża, przypuszczalnie rok 1955. Niezupełnie obraz, i niezupełnie zdjęcie, ot, monidło właśnie. Monidła to były zdjęcia retuszowane do tego stopnia, że efekt finalny niewiele miał wspólnego z orginałem. Oprócz tego, że rysy nowożeńców uszlachetniano, a ich samych pozbawiano wszelkich niedoskonałości cery, nierzadko „przebierano” ich w lepsze, bogatsze stroje. Babcine monidło wpisuje się w tę definicję nawet w 200%. Fotoszop się chowa. Nie dość, że babci wymieniono bukiet na „ładniejszy”, a dziadkowi dorysowano krawat, którego w rzeczywistości nie miał, to jeszcze artysta stwierdził, ze jego rysy twarzy są niewystarczająco … no właśnie, jakie? Może niewystarczająco zasobne? A może wręcz niewystarczająco … ukraińskie? Kto wie. Ja w kazdym razie na miejscu babci zdziwialbym się odbierając dzieło z zakładu fotograficznego, co to za facet koło mnie.
A oto i samo monidło:
i przypadkiem znaleziony przedwczoraj w albumie rodzinnym pierwowzór (znajdź 10 różnic):

