Już niecałe 50 km od Lwowa krajobraz robi się bardzo podolski – wielkie połacie ziemi, ciągnące się po horyzont pola uprawne, pofalowane, jak jedwabna chusta na wietrze. Za Rohatynem pojawia się coraz więcej lasu, a kiedy w końcu się z niego wydostaniemy, promieniami słońca odbijającymi się w kościelnych i cerkiewnych wieżach mrugają do nas Brzeżany. Zostawiamy je na później i pokonujemy ostatnie 30 km dzielące nas od celu naszej podróży – Podhajców.
Podhajce mojego dzieciństwa były małym, około sześciotysięcznym, miasteczkiem. Nie mając szkoły średniej, ani też garnizonu wojskowego, jak na przykład pobliskie Brzeżany albo Buczacz, lokowały się w rzędzie pośledniejszych miejscowości. Posiadały jednak swój wyjątkowy koloryt dzięki współżyciu mieszkańców, należących do różnych narodowości i wyznających odmienne religie. Ozdobą Podhajec były dostojne budowle, wśród których na pierwszym planie znajdowały się kościół św. Trójcy, cerkiew Uspieńska i równie stara bóżnica. Echa odległych czasów odbijały starodawne nagrobki na cmentarzu chrześcijańskim i na żydowskim okopisku. Dla mnie, który przeżyłem w Podhajcach piękne lata dzieciństwa, pozostaną na zawsze drogie. (Iwo Werschler)
Możliwe, że takimi właśnie Podhajce zapisały się w pamięci babci pani Agaty, która, jak i inni Polacy, musiała opuścić swoje rodzinne strony po II wojnie światowej, aby już nigdy tu nie powrócić. Do dyspozycji mieliśmy tylko kilka przedwojennych zdjęć i mgliste wspomnienia o wędliniarni przy Rynku.
Pierwsze kroki skierowaliśmy do kościoła, który, mimo, że w kompletnej ruinie, ma wyremontowaną maciupeńką kapliczkę, a obok telefony kontaktowe. Pod jednym z nich, jakby na nas czekał pan Roman, który stał się naszym przewodnikiem po Podhajcach – zobaczyliśmy najważniejsze zabytki miasteczka: kościół, cmentarz, cerkiew, synagogę, kirkut. Na cmentarzu, mimo, że jest duży, prawie od razu udało się odnaleźć grób rodzinny babci p. Agaty, niestety bez tabliczki z nazwiskami. Dłużej zatrzymaliśmy się na Rynku, próbując dopasować budynki z fotografii do starego zdjęcia. Mimo usilnych starań i pomocy p. Romana nasze wysiłki spełzły na niczym. Postanowiliśmy zjeść coś i ruszyć w drogę powrotną. Wybraliśmy niewielki bar przy Rynku o niewiadomej nazwie (litery w nazwie nad wejściem złuszczyły się i poodpadały). W środku wisiały stare fotografie Podhajców, które rzuciły nowe światło na nasze poszukiwania – uwiecznione zostało poszukiwane przez nas miejsce, ale w szerszej perspektywie – widać było więcej okolicznych domów. Niestety to ani na trochę nie ułatwiło sprawy – dalej nie potrafiliśmy dopasować zdjęcia do zastanej rzeczywistości. Za to placki z sosem grzybowym były wyśmienite.
Pożegnawszy się z Podhajcami, ruszyliśmy w drogę, robiąc jeszcze przystanek na ostatnie zdjęcie pod tabliczką z nazwą miejscowości. I tam, patrząc na stary plan doznaliśmy olśnienia! Budynki stojące dziś przy sąsiadującej z Rynkiem ulicy były kiedyś pierzeją Rynku. Zawróciliśmy, żeby zbadać ten trop.
…
Tak, był tam. Stał sobie, jak gdyby nigdy nic, niewiele zmieniony, parterowy domek mieszczący niegdyś słynną podhajecką wędliniarnię Zięby, a na jego tyłach drugi, piętrowy, mieszkalny, także uwieczniony na rodzinnych zdjęciach.
Jeszcze ostatnie zdjęcia w tych samych pozach, w których uwieczniono członków rodziny przed 80 laty – i żegnajcie, Podhajce, do następnego razu!
Dziękujemy za pomoc p. Romanowi Dziadykiewiczowi, który poświęcił nam wiele czasu i pomógł w poszukiwaniach oraz pokazał Podhajce.
Warto zajrzeć: