Podróż powrotna
Kiedyś przekraczając granicę PL>UA odczuwałam coś w rodzaju radosnego podniecenia. Im bardziej jestem TU u siebie, tym mniej radości z przekraczania tej granicy, tym więcej złości i bezradności.
Przyjechaliśmy o 21.oo – kolejka może na 20 samochodów, ale puszczają po pięć na kwadrans, potem coraz mniej. Dzieci zmęczone, wariują, a my podniesionymi tonami dyskutujemy o tym, czy warto było walczyć o niepodległe państwo jeśli to państwo potem tak traktuje swoich obywateli. „To wasi, nie nasi” – krótko uciął Wasyl. Potem okazało się, że jednak „nasi” (moi także, niestety) – ukraińskie przejście nie działało kilka godzin, bo „komputery się zepsuły”. Przekraczanie trwało 4,5 godziny (na razie nasz antyrekord – TFU!). Ja przeszłam przez wszystkie fazy – nadzieja, znudzenie, apatia, załamanie i nieoczekiwany powrót optymizmu (gorzej bywało). Dzieci zasnęły, a my jakoś na nescafe z automatu i redbullu dotarliśmy do Lwowa.
Po drodze miałam jeszcze czas żeby pomyśleć – czy rzeczywiście jestem szczera, kiedy każda kolejna wycieczka pyta mnie – czy mi tu dobrze, a ja odpowiadam, że „wszędzie dobrze i źle po połowie…”.
A może jednak jest większa i mniejsza połowa?