Grupa 96 – emeryci z Olsztyna bis
4-6.06. Tym razem dla odmiany emeryci z Olsztyna, tylko z innego koła.
Jak tak patrzę na tych emerytów, to aż się przykro robi, że sama jestem taka młoda. Nie pracują, tylko rozwijają zainteresowania i jeżdżą po świecie. Czego więcej chcieć?
Program był taki sam jak poprzedniej wycieczki, z tą tylko różnicą, że na starówce zobaczyliśmy więcej – dominikanów i uspieńską, bo szybciej chodzili od poprzedniej grupy (chyba średnia wieku była niższa), no i mieli koncert. A z koncertem było tak:
Kiedy pierwszego dnia jedliśmy obiad, przybiegł Edzio. Zamieniliśmy dwa słowa na temat koncertu w przyszłym tygodniu. I tak od słowa do słowa Pani Ewa (ich kierowniczka) pyta: a czy my byśmy nie mogli też mieć takiego koncertu? Policzyliśmy – jeśli zrezygnować z kolacji w motelu, to trzeba dołożyć po 20 zł – na kapelę i jedzenie. Wszyscy byli za. Potem jeszcze dowiedziałam się, że oni w tym swoim kole organizują cotygodniowe potańcówki, a raz do roku bal.
Rzeczywiście tańce były, na koniec kobitki obstąpiły Edzia i też musiał z nimi tanczyć.
Autobus pojechał, a ja wróciłam jeszcze do restauracji, gdzie siedzieli Ala, Edzio, Marian i kilka innych osób, chwilę porozmawialiśmy i poszliśmy z Edziem do domu, mieszkamy niedaleko siebie. Po dodze, jako że on był wypiwszy, i ja też, zebrało się nam na duszewne rozmowy. Idziemy, idziemy, a Edzio zamiast skręcić na Kopernika, idzie ze mną w kierunku katedry. Kiedy byliśmy już pod kościołem przynał się nagle: bo wiesz, ja się opiekuję tym miejscem. I wskazał na tablicę pamiątkową poświęconą papieżowi. Porządkuje, czyści wosk z chodnika, usuwa stare kwiaty, kupuje znicze, żeby zawsze jeden się palił. Już ma stałą panią na bazarze, u której kupuje droższe, ale dłużej się palą.
Jeden człowiek – i zespół, i dzieci uczy tańców, i ciągłe wyjazdy do Polski, i kto wie co tam jszcze. I ten papież na dokładkę.
Jedna pani mi zadała standardowe pytanie – ilu jest Polaków we Lwowie. Każda grupa o to pyta. Tylko że jak odpowiedzieć. Szacunki, statystyki, spisy podają dane od 3 do 30 tys. Pytam więc: a kogo by pani zaliczyła do Polaków? Pani się oburzyła. No jak to. No Polaków, z polskich rodzin. Ale co to znaczy „polska rodzina”? Na terenach, gdzie ludzie zawierają mieszane związki, gdzie dzieci wychowują się w wielkulturowym środowisku, gdzie niektórzy chodzą na msze do kościoła, ale nie rozumieją polskiego, a inni zapisują dzieci do polskich szkół, żeby wyjechały na studia za granicę. „No dobrze, ale są przecież jakieś polskie organizacje”. Są. Jedno z polskich Towarzystw zyskało w zeszłym roku 800 nowych członków, bo przynależność do takiego towarzystwa jest jednym z kryteriów przy przyznawaniu Karty Polaka.
Dla kogoś, kto mieszka w Polsce i tam się urodził, pytanie „kto jest Polakiem” może nigdy nie zaświtać w głowie. A tutaj? Nie znam odpowiedzi. Wiem że ja jestem, ale już kim są moje dzieci, mój synek – ? Nie wiem. Pewnie jedyną prawidłową odpowiedzią będzie, że Polakiem jest ten, kto się nim czuje. A takich danych na pewno nie ma.
Przy przyznawaniu Karty Polaka jest rozmowa kwalifikacyjna, podczas której sprawdza się, czy dana osoba zna język i kulturę polską. Taki egzamin na Polaka. Damian chwalił mi się, że wymyślił nowe, „podchwytliwe” pytanie – jak miała na imię córka Kochanowskiego. Ciekawe, ilu „polskich” Polaków by ten egzamin zaliczyło.
Na koniec przeczytałam im wiersz Mariana Hemara „Trzy powody”, i to było dobre zakończenie dyskusji o polskości.