
Kujalnik cz. 2
Jeśli nie czytaliście wczorajszego wpisu o Kujalniku, zróbcie to koniecznie, zanim przystąpicie do lektury. Dziś opowiem o naszej wycieczce do sanatorium we wrześniu tego roku i czy udało się nam skorzystać z oferowanych tam zabiegów leczniczych. Do Kujalnika pojechaliśmy tylko na kilka godzin, aby z bliska poznać zalety słonej wody i czarnego błota. W sanatorium można nocować tylko po wykupieniu turnusu (min. 12 dni). No i noclegi tam należą do przeżyć ekstremalnych. Zresztą wszystko inne też. Zobaczcie jak wyglądają pokoje (można włączyć polskie napisy):
Zabiegi
Stwierdziliśmy jednak, że samo oglądanie to mało, trzeba zapisać się na jakieś zabiegi. Poszliśmy zapytać w recepcji, gdzie uprzejma pani powiedziała nam, ze owszem, można, bez turnusu i skierowań, ale trzeba iść najpierw do lekarza dyżurnego w gabinecie 102, żeby potwierdził, czy nie ma przeciwwskazań i wydał skierowanie. Kujalnik jest porównywany właściwościami do morza Martwego, pobliski liman jest bardzo mocno zasolony. Leczy się tu stawy i kości, choroby skórne, układ rozrodczy i nerwowy.
Poszliśmy szukać przychodni i gabinetu 102. Była jednak do niego taka kolejka, że zrezygnowaliśmy z konsultacji. Naszą uwagę zwrócił natomiast przeszklony budynek w kształcie piramidy (prawie, jak na dziedzińcu Luwru). Okazało się, że w środku jest basen. Okazało się, że za 120 uah (15 zł) można wejść, beż żadnych konsultacji. I że trzeba się pospieszyć, bo za chwilę zaczyna się gimnastyka w basenie. Ukraina :)
Basen
Woda w basenie była tak słona, że nie mogłam ustać na nogach – unosiłam się na powierzchni, jak dmuchana zabawka. Gimnastykę prowadziła pani po 50-tce w białym fartuchu. Miała do perfekcji doprowadzone powtarzane latami adin, dwa, tri i ułybajemsia, jesli nie budietie ułybatsa, da wiecziera attuda nie ujdiotie (uśmiechamy się, jeśli nie będziecie się uśmiechać, do wieczora stąd nie wyjdziecie). Była też giętka jak cyrkowiec – pokazywanych przez nią ćwiczeń nie sposób było powtórzyć. Gimnastyka trwała 30 czy 45 minut. Trzeba było uważać, żeby nie chlapnąć sobie tą słoną wodą w oko (na ten wypadek na brzegu basenu stały butelki ze słodką wodą).


Wanny błotne
Basen, jak się potem okazało, był jeszcze lajtowy. Poszliśmy szukać mocniejszych wrażeń. przede wszystkim wanien błotnych, z których słynie sanatorium. Okazało się, że griazieleczebinca („szpital błotny”) znajduje się w starych budynkach. W środku śmierdziało niesamowicie. Mój mąż chciał natychmiast uciekać, ale przekonałam go, że to jedyna okazja w życiu. Pani recepcjonistka zarządzająca dostępem do wanien kazała nam siadać i czekać, potem gdzieś znikła, potem zrobiła się kolejka staruszek, które w dodatku zaczęły się kłócić, która była pierwsza.
W końcu zjawiła się recepcjonistka i wywołała mnie. Wchodzi się do długiej sali z przegródkami – w każdej jest wanna i ławeczka, żeby zostawić rzeczy – do wanny wchodzi się na golasa. Wanny pamiętają jeszcze okres sprzed rewolucji bolszewickiej, podobnie jak kobieta, która je obsługuje, a mianowicie nakłada z jednego wiaderka błoto, dokłada chochlę z drugiego, podpisanego „kwas solny” i napuszcza wody z kranu. żeby woda nie chlapała, na kranie wisi szmata. Potem wchodzisz i kobieta nastawia klepsydrę na 15 minut i idzie sobie. A jeszcze prosi, żebyś wyciągnął po sobie korek, żeby nie musiała się babrać w błocie. Po wszystkim idziesz się opłukać pod (słonym) prysznicem (tak, dostała mi się woda do do oczu). Gdyby nie to, ze zataiłam ten szczegół przed moim mężem, pewnie w końcu nie poszedłby na wanny. Zresztą i tak dostało mu się od kobiety-obsługi, która nakrzyczała, żeby się pospieszył, bo jest kolejka i nie ma się czego wstydzić, bo ona „wszystko to” już nie raz widziała :D

Liman kujalnicki
Dobrze już podsoleni poszliśmy się przejść nad liman. Latem woda w nim nabiera różowej barwy, ponieważ żyjące w niej mikroorganizmy wytwarzają barwnik, który chroni je przed słońcem. Dzięki temu tworzy się piękna sceneria do zdjęć, o czym pisałam już w Insta Odessa. Scenerię tę trochę psują amatorzy darmowego błota, którzy łażą po brzegu, wysmarowani nim po szyję, a niektórzy dodatkowo zawinięci w folię spożywczą, jak czarne ufoludki. Żałuję, ze nie zrobiłam zdjęcia z bliska.

Obiad
Ostatnią rzeczą, z której skorzystaliśmy przed wyjazdem z Kujalnika, był obiad. Kosztował 90 uah (12 zł) i był podawany w formie bufetu z opcją dietetyczną (kompot bez cukru :D). Do wyboru były trzy zupy, kilka wariantów drugiego dania, surówki, owoce na deser – bez żadnych ograniczeń ilościowych. Trzeba też przyznać, że całkiem smaczny.

…
Po pół dnia moczenia się w słonej wodzie zrobiło swoje i marzyliśmy już tylko o prysznicu. Poszliśmy prosić się do pań na basen, ale odmówiły, bo „sól musi pracować na skórze, inaczej wszystkie zabiegi na nic”. Zresztą prysznic na basenie też jest słony. Przyznam, nie wytrzymałam i opłukałam nogi w umywalce… (buty nie, daję słowo).

Pierwsze zdjęcie z wanną wygląda jak z niskobudżetowego horroru 😉.
Świetnie się to czyta 👍!
Ta folia spożywcza nasuwa skojarzenia z marynowaniem mięsa.